Zimnego miłego lutego

Jak zaczął się luty, to wszyscy nas straszyli, że jest to najzimniejszy miesiąc w Tokio. Rzeczywiście nastroje mieliśmy takie, że chcieliśmy być muminkami i przespać zimę. A że nie umiemy nimi być, to zajmowanie się kocykami, książkami i telewizorami musiało nas zadowolać.

Sytuacja zaistniałego lutego strzeliła mnie jednak osobiście trochę w pysk. Mija rok odkąd mąż powiedział, że Putin się rzucił na Kijów a ja powiedziałam co ty pierdolisz. Mija rok, a żadna kulka w jego łeb trafić nie zdążyła… Mija rok, w którym o wiele za wiele kulek trafiło w o wiele za wiele głów, co łbami wcale nie były.

Skonfrontowałam nasze japońskie lekkie ładne zimno z zimnem osób, które nie mają prądu w o wiele gorszym zimnie. I tym którym jest dodatkowo zimno, bo zupełnie z dupy stracili miejsce zamieszkania, nie wspominając już o swoich ukochanych. I ze złości wymyśliłam, że za karę codziennie pobiegam zamiast siedzieć pod kocykiem. Potem ustaliłam, że minimum 5km dziennie, wyłączając weekendy, a potem się męczyłam… I wymęczyłam. Planowe dwadzieścia 5-km biegów stało się szesnastoma o różnej długości i w efekcie składam dziś w ofierze moje lutowe 100 km.

kończę ze słońcem na ramieniu

No wiem, głupio to brzmi, że rzuciłam się na bieganie, za karę że dalej jest wojna w Ukrainie. A jeszcze głupiej, że chciałam wyśmiać tokijską zimę. Ale prawda jest taka, że dopadał mnie dziwny odśrodkowy smut, a rozplanowanie sobie regularnego męczenia się pomogło. Reklamuje tym samym bycie na polu, patrzenie co sąsiedzi mają w ogródkach, powiedzenie komuś dzień dobry jak dzisiaj zimno, i tego typu rzeczy.

Jeśli ktoś to czyta i pomyśli sobie dżiii o czym jest ten post w ogóle, to nie wiem tak na prawdę. Luty się właśnie kończy, a życie toczy się dalej.

Podsumowanie lutowej pogody w Tokio: jeden dzień śniegu, a poza tym słońce.