1272 m. n.p.m
Sobota, 27 maja 2023
Sobota wstajemy o 7. O 7:27 jesteśmy w samochodzie, wbijamy w nawigację naszą destynację i okazuje się, że duże korki. Bez jaj nie będziemy prawie 4 godziny jechać. Więc wybieramy inną opcję, szybciej tam zajedziemy, ale będzie to dłuższa wędrówka.
Na początku idziemy dosyć nudną, standardową drogą, więc chętnie z niej zbaczamy w dół do strumienia znaleźć wodospad Czarnego Smoka.
Znajdujemy go i rozsiadujemy się niedaleko na śniadanko. Teren ten “słynie” z pijawek lądowych, więc się doszkalamy o nich, a potem jesteśmy uważni w tej kwestii, bo nie chcemy ich mieć.
Śmigamy dalej, pokonujemy w sumie sporo kilometrów i to dosyć żwawo. Ale po jakimś czasie nasze nogi już nie chcą iść i musimy walczyć z płaczami i innymi pretensjami. Hart ducha, nie mamy innego wyjścia z zaistniałej sytuacji jak dalsze spindranie. Przynajmniej zachęca nas wizja obiadku, który sobie zjemy na szczycie, bo niesiemy naszą kuchenkę gazową i Cup Noodle. W lesie zawsze smakują najlepiej.
Wreszcie dochodzimy do szczytu i mamy na nim dobre widoki.
Po obiedzie, uśmiechamy się triumfalnie i ruszamy z powrotem. Myślimy, że w dół, ale okazuje się, że żeby nie powtarzać trasy tylko zrobić kółeczko, musimy przejść przez kilka pagórków jeszcze. I to boli.
Na szczęście pomagają kolorowo-kwitnące drzewa, których jest sporo na tej wysokości i jest bardzo pięknie. Nawet widać zza nich Górę Fuji, a ona zawsze podnosi na duchu.
Jest super. Jest super, więc o co ci chodzi [sic].
Chodzi o to, że musimy przyspieszyć bo za chwilę zrobi się ciemno. Stromizna w dół nie jest miła naszym kolanom.
Ostatnie obolałe kroki robimy już całkiem ciemnym lasem, słuchając pretensji i wykładów syna, że my nawet nie wiemy ile więcej on musi kroków zrobić, bo jest mniejszy i też że czemu nie zabraliśmy latarek nawet.