960 m. n.p.m
Sobota, 30 września 2023
Wybieramy góreczkę w Saitamie (prefektura bezpośrednio sąsiadująca z Tokio, w pobliżu której mieszkamy). Jest ona blisko naszego domu, sprawnie zatem zajeżdżamy i ruszamy. Szlak rozpoczyna się krętymi drogami poprzez tereny uprawne różnych truskawek, winogron oraz innych cud.

Pan pracujący w polu zagaduje nas i wskazuje drogę poprzez jego pola, krzaczastym tunelem obrośniętym owocami kiwi. Niestety głupia jestem i nie robię zdjęcia.

Wkraczamy w las i jest on pusty, opatrzony znakami o niedźwiedziach, których po raz kolejny nie spotykamy. Ludzi też nie. Łącznie może pięcioro przez cały dzień.


Idąc przysłuchujemy się rozmowom strapionego syna z poirytowaną córką. Nękają go myśli, nie pierwszy to już raz, jak zrobić żeby mieć synka, ale nie mieć żony. Myśl o małżeństwie bardzo go odrzuca, a chciałby synka żeby nazwisko przetrwało. Błaga więc siostrę o zajście w ciążę. Siostra chętnie rozkminia jak to będzie być w ciąży. Choć czasem też bywa, że stwierdza, że raczej będzie adoptować, żeby nie musieć robić seksu. Ostatecznie adopcja jest czymś co też przemawia do tomkowego rozumku, zwłaszcza, że będzie mógł wybrać synka już korzystającego z toalety. Takie rozmowy, a potem szczyt.


Iza robi zdjęcie motyla i dorysowuje mu twarz, gdyż Tomek chce zobaczyć jego minę. Chmur nachodzi coraz więcej i wracamy lasem ponurym, wszak klimatycznym.


A na koniec podziwiamy wiele kwiatów polnych, na które najwyraźniej sezon.

Debatuje sama ze sobą czy targać czy kupić w lokalnym sklepiku już utargane. Ostatecznie kupuje, żeby już nowych nie niszczyć, a tym już nieżyjącym nadać sens istnienia, że nie umarły na darmo. Tylko żeby mi parę dni oko pocieszyć.

Tradycji staje się zadość i celebrujemy nasz dzień kolacją makaronową, wyniesioną do poziomu sztuki wyższej. Rzecz dzieje się w jednej z lokalnych knajpek, prowadzonych przez jednoosobową załogę składającą się z uprzejmej babuleńki.